Z ogłoszenia. Tak, w taki sposób znalazłem się u swojej Pani. Ale było coś jeszcze wcześniej. Urodziłem się w Hornówku pod Warszawą razem z innymi kociętami, których już prawie nie pamiętam. Moja mama była trzykolorowa: biało-rudo-czarna, ale ja odziedziczyłem po niej tylko dwa kolory. Był tam też wielki bury pręgowany kot, dużo psów i Pani, która kochała wszystkie zwierzaczki. Kiedy przyjechała po mnie moja nowa Pani zostałem już tylko z jedną siostrą, pewnie dlatego że byłem brzydszy od innych. Nowa Pani nie chciała wziąć dwóch kociaków (teraz mówi, że to był błąd). Wybrała mnie. Ale dlaczego moja Pani w ogóle po mnie przyjechała?
Bo odeszła jej poprzednia kotka, a Pani nie potrafi żyć bez kotów. Zanim Pani zabrała mnie do Warszawy, mieszkała z nią Tygrysia, kotka tej samej rasy co ja, czyli zwykły dachowiec. Nigdy jej nie widziałem, ale Pani mówiła, że była śliczna, biała w szare plamki. Nie miała tyle szczęścia w życiu, co ja, ale to dłuższa historia. Jeśli chcecie, napiszę kilka słów o Tygrysi.
Moją Panią poznałem wieczorem 30 grudnia 1999 roku, kiedy przyjechała po mnie do Hornówka autobusem podmiejskim. Na początku nie zwróciłem na nią uwagi, jak zwykle bawiłem się z siostrą. Zaniepokoiłem się dopiero gdy zostałem włożony do tekturowego kartonu i wyniesiony na dwór. To był wyjątkowo mroźny i śnieżny wieczór. Nigdy wcześniej nie było mi aż tak zimno. Chciałem wydostać się z pudełka i wrócić do mamy, ale nowa Pani nie chciała mnie puścić. Żeby mnie ogrzać, otuliła mnie szalikiem i schowała pod płaszcz. Podróż strasznie się dłużyła, ale wreszcie dotarliśmy do Warszawy.
Byłem malutki, więc szybko przyzwyczaiłem się do nowego miejsca i nowej Pani. Miałem prawie wszystko co trzeba: kuwetę, drapaczkę, dobre jedzonko, mnóstwo zabawek. Jednak czegoś mi brakowało...